W mojej rodzinie od kiedy pamiętam występowało wiele chorób przewlekłych. Babcia z cukrzycą i nadciśnieniem, dziadek z miażdżycą i chorobą wrzodową żołądka, która ostatecznie doprowadziła do nowotworu. I nie był to jedyny nowotwór, potrafię od ręki wymienić jeszcze przynajmniej trzy przypadki jedynie w najbliższej rodzinie.
Czy moja rodzina jest dotknięta jakąś plagą chorób? Nie sądzę, ale wiem skąd wzięła się przynajmniej ich część. Nikt o siebie nie dbał – jedzenie musiało być tłuste i do syta, obiad bez mięsa to nie obiad, a że mięso było drogie, to nie zawsze było dobrej jakości. Jedzenie byle jak i byle czego. W dzisiejszych czasach już dzieci uczy się o tym jak ogromną wagę w zachowaniu zdrowia ma prawidłowe żywienie, ale kiedyś nie było to normą.
Ja też kontynuowałam rodzinny schemat żywieniowy, przynajmniej do momentu, gdy mój gastrolog złapał się za głowę. Refluks żołądkowo – przełykowy, zarzucanie żółci do żołądka, stałam na ostatniej prostej do choroby wrzodowej – tak samo jak u mojego dziadka. Z uwagi na to lekarz powiedział mi, że jestem obarczona bardzo wysokim ryzykiem nowotworów przewodu pokarmowego.
To był dla mnie poważny wstrząs. Nie chciałam być do końca życia zależna od leków. Nie chciałam w ogóle być chora. Wciąż przecież byłam młoda, a młodzi ludzie nie chorują, prawda? Nic bardziej mylnego.
Przypuszczam, że nie tylko chęć bycia zdrową i sprawną, ale też to, że nie podobała mi się idea brania leków przez wiele lat sprawiły, że zaczęłam szukać alternatyw. Odkryłam, że moje schorzenie da się niekiedy kontrolować za pomocą diety. Czytałam bez końca o tym jakie produkty pomagają i dlaczego. Odkryłam jakie potrawy szkodzą mi najbardziej. Największą przeszkodą był dla mnie cukier. Uwielbiam wypieki, a zamienniki cukru również nie były zdrowe. Sztuczne słodziki pełne konserwantów i chemii nie pasowały do nowych, zdrowych nawyków jakie chciałam w sobie wyrobić.
Po czasie zdałam sobie sprawę, że istnieje coś słodkiego, zdrowego, a przy tym jest zupełnie naturalne. I wtedy zaczęłam czytać o miodzie. Chciałam dowiedzieć się więcej, żeby przypadkiem sobie jednak nie zaszkodzić. Odkryłam, że miód ma tak naprawdę bardzo wiele pozytywnych wartości dla zdrowia, że to coś więcej niż lek na chore gardło.
Od początku chciałam kupować miód ze sprawdzonego źródła. Wiem, że marketowe miody nie są najlepszej jakości, o ile w ogóle uda mi się kupić miód, a nie coś sztucznego. W ten sposób natrafiłam na miody Medical Honey. Zainteresowały mnie z uwagi na zawartość propolisu w miodzie, a wiem, że propolis może być stosowany w profilaktyce nowotworów. Początkowo podchodziłam do nich dosyć sceptycznie, ot, kolejne panaceum i lek na całe zło. Leczy raka i co jeszcze? Postanowiłam jednak dać mu szansę. W końcu był tym, czego chciałam – zdrowym, przebadanym produktem ze sprawdzonego źródła.
Początkowo trudno było mi dostrzec różnicę, ale dzisiaj, po roku stosowania mogę przyznać, że wyraźnie widzę pozytywne zmiany po włączeniu do diety miodu Medical Honey. Wybrałam miód gryczany, bo jest polecany przy nowotworach jelita grubego. Zmiany jakie zauważyłam, to między innymi poprawa odporności, co bardzo doceniłam w czasach pandemii. Poprawie uległy wyniki krwi, obniżyło się również moje ciśnienie tętnicze. Nie spełniałam jeszcze warunków do orzeczenia nadciśnienia, ale wiem, że zmierzałam w tamtym kierunku.
Jednak najważniejszy efekt stosowania miodu Medical Honey oznajmił mi mój gastrolog. Na ostatniej wizycie dowiedziałam się, że mój przewód pokarmowy jest w dużo lepszym stanie niż rok wcześniej, i o ile zawsze będę obarczona ryzykiem raka żołądka, to nie ma w tym momencie podstaw by przypuszczać, że zachoruję na nowotwór. Nie ma nawet już potrzeby, bym nadal brała leki na refluks!
Jestem zachwycona tym, jaki wpływ na moje zdrowie ma miód Medical Honey i z całą pewnością nie przestanie być już elementem mojej codziennej diety.